Warszawa, 10 kwietnia 2010
To była sobota, obudziłam się bardzo rano - zupełnie bez sensu. Wszyscy jeszcze spali. Poszłam do dużego pokoju i po drodze przypomniałam sobie sen, który miałam poprzedniej nocy.
Śniło mi się, że lawina zasypuje całą moją rodzinę: wszystkich, dalszych i bliskich. Śnieg spada na wielki plac zabaw, na którym siedzimy całą gromadą i zatyka nam nosy i uszy. I nagle znika. Jesteśmy cali i zdrowi, może trochę zdziwieni, że oto stało się coś strasznego, a my żyjemy. Śnieg momentalnie stopniał, a dzieci bawiły się na huśtawkach...
Oczywiście szybko odpaliłam kompa i zajrzałam do sennika - a co, wierzyć nie wierzyć, ale poczytać można. "Jakieś nieszczęśliwe wydarzenie sprawi, że w mniejszym lub większym stopniu ucierpisz z jego powodu" - za moim ulubionym sennik.biz.
No cóż, pomyślałam. Chyba nie do końca mam ochotę się tym przejmować, wiadomo, że co ma być to i tak będzie. Odpaliłam TV, a tam przygotowania do obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej.
I nagle stało się coś zupełnie niezrozumiałego. Jak to? Ale że co - że spadł TEN samolot? Przecież to się zdarza, ale nie na takim szczeblu, no jak to w ogóle możliwe? Aaaa, był stary, zepsuty... wszyscy zawsze mówili, że to się źle skończy.
Rozdzwoniły się telefony. Mama, siostra - "czy Ty widzisz to, co my"? Wszyscy zadawali sobie to samo pytanie.
A potem poszliśmy na spacer.
Tagi: 10 kwietnia, emocje, katastrofa, patriotyzm, Polska, sen, Smoleńsk, zamach