Kocham ciebie, ale jego bardziej
Mam sąsiadkę, która ma balkon bardzo blisko mojego. I czasem sobie gadamy. Sąsiadka na emeryturze, mąż też. Mają starego jak świat psa pekińczyka (z wyglądu podobnego do mopa bez tego kijka na górze). Wyszłam sobie wczoraj wieczorem na rzeczony balkon strzelić w płuco (wiem okropny nawyk u sportowca). Parezę sąsiadka. Siedzi smutna czegoś. No więc zagaduję: a co słychać, a co u męża...
I sąsiadka ze wielkim smutkiem opowiedziała mi historię o tym, jak zachorował im ten pies-mop. Sąsiad z czułością pielęgniarki połączonej z Matką Teresą wynosił ledwo żywego psa na trawnik, na siku. Robił zastrzyki, płakał i rozmawiał z nim.
I byłaby to kolejna smutna historia o piesku, któremu się wzięło i zdechło, gdyby nie konkluzja sąsiadki.
- Paaaaaaani, a mąż nigdy w życiu wobec mnie nie okazywał nawet połowy takiej czułości i opiekuńczości. On po mnie nie będzie tak płakał jak po tym psie.
Prawdopodobnie miała rację.
A mi zrobiło się czegoś smutno.